Miałam słuchać, a musiałam mówić. Sesja networkingowa – zupełnie inna niż ją malują

Namówić mnie do czegoś jest naprawdę łatwo, dlatego kiedy mój mąż zaproponował mi wspólny udział w szkoleniu z networkingu, zgodziłam się. I choć szkolenie rzeczywiście się odbyło, niewiele brakowało bym do niego nie dotrwała. Rozdzielona od męża, zaatakowana przez kilkunastu obcych mi ludzi chcących porozmawiać o biznesie, myślałam tylko o tym, jak niepostrzeżenie się wymknąć. Jak się później okazało, niepotrzebnie.

Pomysł ucieczki pojawił się w mojej głowie zaraz po wpisaniu się na listę. Zamiast grzecznie usadzonych uczestników, zobaczyłam 40 ludzi w pokoju 2x2m, wymieniających się to uśmiechem, to wizytówką. Po chwili zorientowałam się, o co w tym wszystkim chodzi. To był mój pierwszy „networkingowy” raz.

Po wejściu w tłum zauważyłam, że dzieli się on na dwu-, trzyosobowe grupki. W tle śmiechy, uprzejmości ale i nazwy znanych dużych, śląskich korporacji. Mój mąż poszedł przywitać się ze znajomym, a ja zostałam dosłownie pochłonięta wzrokiem przez niskiego szpakowatego mężczyznę. Zauważył mnie, biedną zbłąkaną owieczkę i tak oto, pierwsza „miniwspólnota” ze szpakowatym na czele wcieliła mnie w swoje szeregi. Tym samym poznałam bliżej szpakowatego-naszego szkoleniowca, tłumaczkę języków obcych oraz pana zajmującego się „nową, lepszą energią”. Po blisko 15 minutach miałam w ręce 10 wizytówek i nowych znajomych.

Przyszedł moment, w którym miałam dowiedzieć się na czym polega ten cały networking. Po 15 minutach otwierania się na obcych ludzi i opowiadaniu o naszych aktualnych JBS’owych projektach szpak rozpoczął wykład. Bardzo szybko zrozumiałam sens sesji networkingowej, wystarczyło zajrzeć do wizytownika, w którym miałam kontakt do 10 nowych potencjalnych partnerów biznesowych.

Poznałam ciekawych ludzi, chętnych do robienia interesów i dzielenia się swoimi znajomościami. Mijały kolejne minuty szkolenia, a ja zupełnie przestawiłam swój tok myślenia. I rzeczywiście sesje networkingowe są nieco sztuczne, zmuszają do rozmowy z ludźmi, z którymi być może wcale nie mamy o czym rozmawiać. Jednak kontakty, które dzięki nim zdobywamy są w 100 proc. realne, bo dzięki nim mamy szansę zdobyć kolejne zlecenia dla naszej firmy. A, byłabym zapomniała. Zasada sześciu stopni oddalenia nie działa w biznesie, a jeżeli chcesz być polecanym przez swoich klientów, proś o to- ot co wykład w pigułce.

Aha i teraz w końcu wiem, że „networking” to nic innego jak po prostu dobre rekomendacje…